witam.

w poniedziałek miałem taką dziwną fazę na koniec treningu. chyba drugi raz tam mi sie zdarzyło. mianowicie przestałem odczuwać jakiekolwiek zmęczenie, oddychałem normalnie. kończyłem trening na modlitewniku. podczas wykonywania serii nie czułem jak zawsze bólu ani zmęczenia :| po prostu w pewnym momencie nie mogłem już kolejny raz podnieść ciężaru. łapy oczywiście miałem spuchnięte jak trza. zatem fizycznie czułem się bardzo neutralnie jak na ciężki blisko 2-godzinny trening. czułem, że mógłbym wskoczyć na bieżnię i biegać długo. kiedyś też tak miałem i wykorzystałem to właśnie na bieżni.

psychicznie zaś czułe się wyzwolony. nie wiem jak to określić.

nadmienię, że nie wpierdalam koksu ani przedtreningowych stacków. a 1,5 h przed tyrką zjadłem obiad i walnąłem przed wyjściem kawę. jednak kawę dość często walę a taką fazę miałem drugi raz.
jak wracaliśmy samochodem z chłopakami z siłki to miałem zajebisty humor i nawijałe jakbym się nawdupiał fety. ja rozumiem endorfiny itd. ale czy to jest normalne i czy macie podobnie ?